Naszą tradycją są już wyjazdy majowe. Zazwyczaj wyjazdy te odbywały się z grupą naszych znajomych i co roku były nastawione na wędkowanie i odpoczywanie w miejscach zacisznych, z dala od ludzi i cywilizacji. Zeszłoroczny wyjazd do miejscowości Kosarzyn, ukazał nam piękne ścieżki rowerowe, które znajdowały się po drugiej stronie Odry, czyli na granicy Niemiec.
Tak nam się spodobały te ścieżki, że zaczęliśmy planować wyjazd rowerowy szlakiem Odra-Nysa.
Początkowo chętnych na wyjazd było wielu. Skończyło się tym że od wielu lat urlop majowy spędziliśmy tylko we dwójkę. Aktywnie, z dala od ludzi i wśród pięknych krajobrazów.
Dzień 1
Wyjazd z Wałbrzycha 30.04.2016 o 9:00. Trochę późno ale w piątkowy wieczór świętowaliśmy urodziny naszego dobrego kolegi. Ciężko było wstać wcześniej :)
Wyjazd z Wałbrzycha 30.04.2016 o 9:00. Trochę późno ale w piątkowy wieczór świętowaliśmy urodziny naszego dobrego kolegi. Ciężko było wstać wcześniej :)
Znajomy odwiózł nas na start naszej wyprawy tzw. trój-styk, granica 3 państw (Porajòw-Zittau)
W tym dniu planowaliśmy dojechać do Gorlitz i tam przejechać do Zgorzelca. Noclegi mieliśmy zaplanowane po stronie Polskiej, więc często liczba przejechanych kilometrów była uzależniona od przejść granicznych.
Tak w ogóle to była nasza pierwsza wyprawa z sakwami. Sakwa Tomka (bez napojów puszkowych) ważyła 14 kg. Moja była znacznie lżejsza i wynikało to po prostu z jej wielkości. Jak na pierwszy raz to myślę że spakowaliśmy się bardzo ekonomicznie i na siłę zmieścilibyśmy się tylko w jedną sakwę. Wspomnę jeszcze że prognozy na weekend majowy były różne, zaczynając od śniegu, deszczu i przymrozków, stąd też w naszych sakwach znalazły się ciepłe oraz przeciwdeszczowe rzeczy, których na szczęście nie musieliśmy zakładać.
W trasę wyruszyliśmy o 12:30. Piękne ścieżki rowerowe ciągnęły się po obrzeżach niemieckich miasteczek, przez ich centrum, wzdłuż Nysy Łużyckiej, wzdłuż torów kolejowych, przez łąki i pola. Małe miasteczka a w nich pusto jakby nikt tam nie mieszkał. W Polsce rozpoczynał się weekend majowy- grille, imprezy, festyny, a tam pusto i cicho. Na szlaku rowerowym spotkaliśmy kilku rowerzystów, jadących w przeciwną stronę niż my. Najwięcej widzianych osób w tym dniu pływało kajakami po rzece. Po drodze dużo miejsc postojowych, ławki na których można przysiąść i odpocząć. Ścieżka rowerowa prowadzi przez piękny Klasztor St. Marienthal. Można tam się zatrzymać i pooglądać piękne budowle i okolice.
Teren płaski, bardzo łatwy. Do Zgorzelca dojechaliśmy po 44 km. Na nocleg zatrzymaliśmy się w Domu Turysty.
Dzień 2
01.05 wyjechaliśmy ze Zgorzelca o 8:30. Z Gorlitz szlak rowerowy wyprowadził nas z miasta stromym podjazdem po brukowej drodze. Szlak prowadził przez obrzeża wiosek niemieckich, przez długie hektary łąk i wzdłuż Nysy Łużyckiej. W większości jechaliśmy drogami (mało uczęszczanymi przez pojazdy) niż ścieżkami rowerowymi. Przejeżdżaliśmy przez Park Przygody Kulturinsel - znajduje się on w samym centrum polsko - niemieckiego wakacyjnego regionu Centralnych Łużyc.Gdyby były z nami dzieci na pewno zatrzymalibyśmy się na dłużej.
W Sugar piękne pole biwakowe - ławeczki, miejsce na ognisko, toaleta, wygodne zejście do rzeki. Podczas odpoczynku miły Niemiec zaproponował nam piwko, poopowiadał trochę o powodzi w 2003r, gdzie poziom rzeki wzrósł o 3-4 metry.
Ogólne wrażenia z trasy: piękne miasteczka a w nich cisza spokój i zero ludzi. Zastanawiałam się gdzie Niemcy spędzają niedziele? bo ani nie widać ich było na szlakach, ani przy domach, w ogrodach no i ta cisza, okna w domach pozamykane. Wyglądało to tak jak opuszczone niedawno miasta.
Ze szlaku rowerowego zjechaliśmy na 65 km. przemieszczając się na stronę Polską. Nocleg mieliśmy zarezerwowany w miejscu oddalonym od Łęknicy o 7 km. W związku z brakiem odpowiednich oznakowań, błędnym pokierowaniu nas przez mieszkańców Łęknicy, do miejsca noclegowego przejechaliśmy ok19 km. Czyli łącznie w tym dniu przejechaliśmy 84 km. Choć nie wiem co prawdę nam powie bo: edndomondo moje wskazywało 82km, Tomka 84 a licznik rowerowy 78 km. (licznik następnego dnia nam padł więc bliższe prawdy jest wskaźnik z endomondo). Aby dojechać do Skansenu wsi Łużyckiej (tam nocowaliśmy), musieliśmy pokonać stromy podjazd drogą szybkiego ruchu a następnie ścieżkę rowerową prowadzącą przez las. Po drodze minęliśmy dwa hotele, których nie znaleźliśmy na stronach internetowych.
Wjazd do skansenu robi wrażenie. Wewnątrz już niekoniecznie - graciarnia i brud. Ale w końcu to tylko jedna noc. Na miejscu w Karczmie można było zamówić jedzenie. Właściciel gawędziarz-bajerant. Tak zachwalał swoje specjały, że skuszeni posmakowania bimbru własnej roboty, udało nam się natrafić na właściwy napój dopiero za drugim razem, bo jak się okazało pierwszą beczułkę, ktoś już opróżnił i uzupełnił wodą.Ceny w Karczmie przystępne, jedzenie też całkiem -całkeim, no poza kotletem który był smażony na starym tłuszczu ale królik z kluskami był pyszny i zupa solanka też była niezła.
Dzień 3
2.05. wyjechaliśmy o 7:00 rano. Z Buczyny do Łęknicy główną drogą przejechaliśmy 8 km. W Łęknicy zrobiliśmy zakupy, wypiliśmy kawę na stacji i zanim znaleźliśmy szlak rowerowy przejechaliśmy prawie 20km. Ogólnie wybraliśmy się na wyprawę bez mapy szlaku rowerowego. posługiwaliśmy się aplikacją: MAPS.ME.
Trasa ciągnęła się wałem wzdłuż Nysy Łużyckiej. Przez krótki odcinek towarzyszyła nam sarna która biegła poniżej wału i dosłownie przed nosem przebiegła nam na drugą stronę.
Na 26 km. trasy przejechaliśmy koło mostu na którym widniał znak Buczyny 4,5km. A my cofaliśmy się do Łęknicy...
Całą trasa bardzo przyjemna, nie męcząca, w 80% wiodąca przez wał.
2.05. wyjechaliśmy o 7:00 rano. Z Buczyny do Łęknicy główną drogą przejechaliśmy 8 km. W Łęknicy zrobiliśmy zakupy, wypiliśmy kawę na stacji i zanim znaleźliśmy szlak rowerowy przejechaliśmy prawie 20km. Ogólnie wybraliśmy się na wyprawę bez mapy szlaku rowerowego. posługiwaliśmy się aplikacją: MAPS.ME.
Trasa ciągnęła się wałem wzdłuż Nysy Łużyckiej. Przez krótki odcinek towarzyszyła nam sarna która biegła poniżej wału i dosłownie przed nosem przebiegła nam na drugą stronę.
Na 26 km. trasy przejechaliśmy koło mostu na którym widniał znak Buczyny 4,5km. A my cofaliśmy się do Łęknicy...
Całą trasa bardzo przyjemna, nie męcząca, w 80% wiodąca przez wał.
Po kilku przystankach znaleźliśmy się w Guben, przejechaliśmy mostem na polską stronę i zaraz za mostem po lewej stronie znaleźliśmy nasz nocleg w Domu Turysty. Bardzo miła obsługa i bardzo tanie posiłki wydawane w barze. Zupy po 5 zł. i drugie dania po 11zł.Posiłki smaczne i porcje w sam raz do najedzenia.
Popołudnie spędziliśmy na spacerze w Gubinie. Pogoda nam dopisała więc mogliśmy podziwiać widoki siedząc na ławeczce po stronie niemieckiej nad brzegiem rzeki oraz na placu teatralnym w Gubinie.
Podczas drogi do Gubina byliśmy zaskoczeni patrolami policji która jeździła na wałach wzdłuż Nysy. Podczas całej podróży policję spotkaliśmy tylko pod Gubinem. W tym dniu przejechaliśmy łącznie 78km.
Dzień 4
3.05- aby tradycji stało się zadość, zanim trafiliśmy na szlak zrobiliśmy kółeczko, gdy zorientowaliśmy się że znowu źle pojechaliśmy. Może to i dobrze bo była okazja wrócić do Domu Turysty po okulary, które Tomek zostawił na schodach. niestety już ich nie odnalazł i dalszą drogę przemierzał bez okularów.
Trasa ciągnęła się przez wały. teren prosty, trochę nudny. Nie wiem czy ta nuda wynikała z powtarzających się krajobrazów czy z faktu że trasę tą kilkakrotnie przejechaliśmy rok wcześniej gdy spędzaliśmy urlop w Kosarzynie. Już blisko Frankfurtu nad Odrą zwróciliśmy uwagę na słabe oznakowanie trasy (przypomnę że nie posiadaliśmy mapy). Ogólnie mieliśmy zakończyć jazdę w tym dniu ale że przejechaliśmy odcinek dość szybko i mieliśmy dobry czas, podjęliśmy decyzje że jedziemy do kolejnego przejścia na Polską stronę. Przy wyjeździe z Frankfurtu nad Odrą szlak poprowadził nas na leśną drogę. Po drodze spotkaliśmy niemieckiego biegacza, który łamaną polszczyzną powiedział nam że "trasa ta to katastrofa" i polecił nam objechać ją główną drogą. Pokierował nas w którym kierunku powinniśmy jechać.
W drodze do Kostrzyna nad Odrą (po polskiej stronie) znowu pogubiliśmy drogę. Żadne z nas nie wiedziało kiedy z boczyliśmy ze szlaku albo oboje byliśmy czymś innym zaabsorbowani ale oznakowanie rzeczywiście było słabe. Aby trafić na szlak, zmierzając w kierunku rzeki nadrobiliśmy 7 km. Łącznie w tym dniu przejechaliśmy 116km. i była to pierwsza moja 100. Bo tak w ogóle, to moja przygoda z rowerem zaczęła się krótko przed wyprawą. To świadczy o tym że trasa ta jest dla każdego, wystarczą tylko chęci.
Dzień 5
4.05. wyjeżdżając z Kostrzyna na Odrą znowu szukaliśmy szlaku. Widzieliśmy ścieżkę rowerową ale nie widzieliśmy jak do niej dojechać. I znowu miły Niemiec zatrzymał się na środku drogi (robiąc mały korek) i wytłumaczył gdzie mamy pojechać.
W tym dniu miałam małe zakwasy po wczorajszej jeździe a i jeszcze pogoda nam nie pomagała. Mocno wiało i to prosto w twarz. Przez to też zauważyliśmy że znaki na szlaku kłamią. Po przejechaniu ok 60 km, pod wiatr, miałam już dość i mocno zwracałam uwagę na znaki. I gdy zobaczyłam że do Szwed zostało 19 km, ucieszyłam się, że zeszliśmy poniżej 20km. Przejechaliśmy ok 5 km i na kolejnym znaku do Szwed było już 23km. jechaliśmy cały czas we właściwym kierunku.Wiatr cały czas spowalniał naszą jazdę. Miałam wrażenie że trasa w tym dniu jest cały czas po prostym, żadnej górki, zjazdu aby nogi mogły przez chwilę przestać pedałować. Tylko gdy była taka możliwość jechaliśmy drogą koło wału, tam wiatr było trochę mniejszy.Po drodze mijaliśmy ogródki piwne, kempingi i rozlewiska Odry. W tej części rzeki dużo wędkarzy, których w ogóle nie było widać na Nysie. Na tym odcinku trasy mijaliśmy wielu sakwiarzy. Po przejechaniu 96km. dojechaliśmy do miejscowości Krajnik Dolny, przejście ze strony niemieckiej od Szwed (ok 2 km). Dobrze że mieliśmy zarezerwowany nocleg, bo mógłby być problem. w miejscowości przez internet znaleźliśmy tylko 2 miejsca noclegowe. Na miejscu nie widać było żadnych ofert noclegowych. znaleźliśmy natomiast bar z mega dobrym domowym jedzeniem i bardzo miłą obsługą, która obsłużyła nas już po godzinach pracy.
![]() |
Dzień 6
5.05 nastał ostatni dzień wyprawy. Jeszcze dobrze się nie zaczął a mi już było żal że to już jest koniec.
Z Krajnik wróciliśmy do Szwed ścieżką rowerową. Znaleźliśmy szlak, prowadził on w Szwed między osiedlem domków jednorodzinnych i wzdłuż rzeki. Ale my przecież codziennie mieliśmy jakiś problem z trasą to i w ostatni dzień musiał się pojawić. Przy wyjeździe ze Szwed, na samych obrzeżach miasta, przed wjazdem na wały, znak informujący zakaz wjazdu rowerów i wskazany Objazd. Objazd ciągnął się wzdłuż głównej drogi. Nie chcąc jechać wśród aut, odbiliśmy na ścieżkę rowerową w okolicznej miejscowości. Z przyjemnością mijało się zadbane ogródki, no i ten spokój i cisza. Spotkaliśmy po drodze panią, która wyprowadzała na smyczy psa i uświadomiłam sobie że w Niemczech nawet psy są cicho. U nas jadąc przez dzielnicę domków lub wioski, psy ujadają z każdej strony a i czasami potrafią Cię nawet gonić.
W każdym bądź razie zbaczając z trasy, znowu na nią trafiliśmy. To było tam niesamowite: ścieżki rowerowe nigdy się nie kończyły, łączyły się ze sobą i dawały możliwości podziwiania różnych krajobrazów. Po wyjeździe z miasteczka zanim wjechaliśmy na wał, ścieżka ciągnęła się przez sosnowy las. Po drodze spotykaliśmy kilka grup rowerzystów. w niektórych momentach było nawet bardzo tłoczno, szczególnie w pobliżu knajpek. Okazało się że w tym dniu Niemcy mają święto i stąd taki ruch na trasach rowerowych. Na brzegach rzeki widzieliśmy bardzo dużo wędkarzy a po Odrze pływające statki.
W mijanym po drodze porcie zatrzymaliśmy się na lodach no i oczywiście piwku. Do stolika zaprosiły nas dwie Niemki, z którymi od pierwszego dnia codziennie mijaliśmy się na przemian na trasie. Wymieniliśmy kilka zdań, one jechały nad samo morze a my już za kilka chwil kończyliśmy swoją trasę.Dziewczyny wsiadły na rower i już więcej się nie spotkaliśmy.
W tym dniu nie spieszyliśmy się. Mieliśmy cały dzień aby dojechać do Szczecina. Dopiero o godz. 20 miał przyjechać po nas kierowca, więc mieliśmy czasu a czasu.
Wraz ze wjazdem do Polski skończyły się ścieżki rowerowe i zaczęły się podjazdy pod górę. Odcinek 23 km. do Szczecina przemierzyliśmy szlakiem "Orła Bielika". Trasa piaszczysta, długo prowadząca przez las i przez sam środek wycinki drzew. Następnie przez osiedla domków, klimat bardzo podobny do tego po stronie niemieckiej, może tylko mniej dopieszczone ogródki.
Po wyjeździe z Ustowo, zaraz za zakrętem zobaczyliśmy znak informujący że dojechaliśmy do Szczecina :)
Naszym celem był dojazd do Dworca kolejowego i tam spotkanie z moich chrześniakiem, który jakiś czas temu ewakuował się z Wałbrzycha do Szczecina. Dojazd do dworca to była jakaś masakra, dziura na dziurze, obok wyboje i auta, którym nasza obecność na drodze nie przeszkadzała, bo niektórzy kierowcy dosłownie się o nas ocierali.
Ale tak naprawdę to nie miało znaczenia, ważna była satysfakcja z pokonania 480km oraz z wspólnie spędzonego czasu.
I to już jest koniec. Czas wracać do domu.
Było cudownie:)