Klamka zapadła. Brat odjechał, zostawił nas z rowerami i sakwami. Nie było już odwrotu. Trzeba było wsiadać na rower i pedałować. Do Suwałk mieliśmy niezły kawałek, a urlopu coraz mniej.
RYGA - 45km
Wyruszyliśmy z parkingu 30 km przed Rygą. Trasa do samej Rygi bardzo brzydka, ciągnęła się wzdłuż drogi szybkiego ruchu.Przejechaliśmy 45km. Potem żałowaliśmy że w tym dniu nie pojechaliśmy do Jurmały. Nie lubimy dużych miast, a spokojnie mogliśmy jeszcze przejechać taki odcinek.
Nocleg mieliśmy zarezerwowany w Hostel Centrum Ryga, miał być pokój 2-osobowy ze śniadaniem, najpierw dostaliśmy 12- osobowy w którym już było 2 przystojnych włochów i po wykłóceniu się z kierownikiem plątaninom słów polskich, angielskich i rosyjskich dostaliśmy pokój 6 osobowy na szczęście bez innych gości. Śniadanie owszem było gdy je sobie przygotowaliśmy.
Wieczorem pospacerowaliśmy po Rydze i nic szczegółowego nie zapadło nam w pamięci. Pewnie dla wielu turystów Ryga jest cennym miejscem do zwiedzania, nas natomiast nie podniecają takie klimaty.
RYGA - JURMAŁA - SABILE - 119km
Wyjazd z Rygi był straszny, jechaliśmy główną drogą. Na wyjeździe z miasta nie wiadomo jak ale znaleźliśmy się na środkowym pasie trzy pasmowej jezdni szybkiego ruchu. Pędzące tiry, autobusy a do tego klaksony co drugiego kierowcy i brak możliwości zjechania na pobocze był dla nas najbardziej ekstremalną częścią tego wyjazdu.
Jadąc w kierunku Jurmały, mijało nas wiele aut z rowerami na bagażnikach. Gdy dojechaliśmy do Jurmały okazało się że był organizowany wyścig rowerowy. Mijaliśmy setki rowerzystów i patroli policji. Jadąc uliczkami, głównym deptakiem a potem drewnianą kładką wzdłuż plaży widać było że miasto to jest nastawione na turystów. I właściwie Jurmała jest najbardziej znanym kurortem wypoczynkowym na Łotwie.
Zmierzając w kierunku Sabile zatrzymaliśmy się jeszcze Ķemeru nacionālais parks, Prowadziła nas tamtędy malownicza ścieżka. Weszliśmy na wieżę widokową i zrobiliśmy tam krótki odpoczynek podziwiając piękno parku.
W tym dniu planowaliśmy dojechać do Kandavy ale że trasa którą przebyliśmy (76km) była przyjemna i dobrze nam się jechało postanowiliśmy dojechać do Sabile. Pokonaliśmy odcinek 119km. Ostatnie 40km (te które postanowiliśmy jeszcze przejechać) zaczęły prowadzić przez szutrowe drogi i dużo długich zjazdów i podjazdów. Bardzo późno dojechaliśmy na miejsce. Wjazd do miasteczka mnie przeraził. Wyglądało ono jak opuszczone, mijaliśmy stare zniszczone budynki, budynek z malowidłem na ścianie i ekspozycje kukieł. Nie mam pojęcia jakie miały one tam znaczenie ale na mnie pozytywnego wrażenia nie zrobiły.
![]() |
Jurmała |

![]() |
Ķemeru nacionālais parks |
Sabile |
Nocleg - Rambules |
SABILE - KULDIGA - JURKALNE - 92,50km
Po wyjechaniu z Sabile pierwszy przystanek zrobiliśmy w przepięknej miejscowości Kuldiga. Pomimo że byliśmy poza sezonem, to tutaj wyjątkowo było wielu turystów. Wcale się nie dziwię bo było co oglądać. Na nas wrażenie zrobił ceglany most oraz szeroki na 110m wodospad na rzece Windawa. Na miejscu skosztowaliśmy kwasu chlebowego i miejscowych lodów. Wyruszyliśmy w stronę Jurkalne. Odcinek bardzo przyjemny, prowadzący drogą asfaltową wśród lasów.Nocleg mieliśmy z widokiem na morze. Znaleźliśmy leśny parking i tam po zachodzie słońca rozłożyliśmy namiot. Miło było usypiać i budzić się słysząc szum morza. Jedyne co mi przeszkadzało to temperatura 2,5 stopnia.
JURKALNE - PAVILOSTA - BERNATI - 97,50km
Wyjazd z Jurkalne prowadził wzdłuż wybrzeża. Po 20 km dojechaliśmy do pięknej miejscowości Pavilosta. Gdybyśmy mieli więcej urlopu to zatrzymalibyśmy się tu na kilka dni. Jadąc przez miasteczko wzdłuż rzeki minęliśmy port i dojechaliśmy do ujścia rzeki. Takie miejsca zawsze robią na nas wrażenie. Przy ujściu rzeki spotkaliśmy wielu wędkarzy i na plaży kilkoro turystów.
Gdyby ktoś szukał działki budowlanej to na tym odcinku trasy, mijaliśmy wiele działek na sprzedaż i większość działek była z linią brzegową.
Jadąc w stronę Bernati większość drogi towarzyszył nam zapach lasu sosnowego. Trasa natomiast była bardzo monotonna ciągnąca się głównymi drogami.
Wjeżdżając do Lipawy mijaliśmy okropne komunistyczne 10 piętrowe bloki ale im bardziej zbliżaliśmy się do centrum to miasto zyskiwało na wyglądzie. Przez całe miasto ciągnęły się ścieżki rowerowe.
Wyjeżdżając z miasta podążaliśmy drogą szutrową w kierunku jeziora Lipawskiego. Droga wiodła wokoło jeziora, Spotkaliśmy tam wielu wędkarzy ale o wiele więcej komarów i meszek. Było ich tak dużo że postanowiliśmy wrócić na główną drogę.
W Bernati znowu zarezerwowaliśmy sobie nocleg w namiocie z widokiem na morze. W tym dniu było wyjątkowo gorąco i na szczęście wysoka temperatura utrzymała się w nocy.Wysoka tzn 11 stopni.

W związku z noclegiem w namiocie, musieliśmy poszukać miejsca w którym moglibyśmy naładować telefony. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Rucava. W małej kafejce napiliśmy się kawy, zjedliśmy pyszne ciasto domowej roboty, poczekaliśmy aż naładują nam się telefony i ruszyliśmy dalej.
Przekroczyliśmy granicę Łotwy i zrobiliśmy przystanek na leśnym parkingu. Od razu zauważyliśmy inną mentalność ludzi. Dopisywała w tym dniu pogoda, kilka rodzin grilowało, leciała muzyka i wszyscy się dobrze bawili. O tym że ludzie są bardziej otwarci mieliśmy okazje potem przekonać się kilkakrotnie gdy podchodzili do nas i zagadywali nas skąd jesteśmy, gdzie jedziemy itp.W Estonii i na Łotwie ludzie są bardzo zamknięci, tam nikt nie zagadywał a nawet nie odpowiadał "dzień dobry".
Przekroczyliśmy granicę Łotwy i zrobiliśmy przystanek na leśnym parkingu. Od razu zauważyliśmy inną mentalność ludzi. Dopisywała w tym dniu pogoda, kilka rodzin grilowało, leciała muzyka i wszyscy się dobrze bawili. O tym że ludzie są bardziej otwarci mieliśmy okazje potem przekonać się kilkakrotnie gdy podchodzili do nas i zagadywali nas skąd jesteśmy, gdzie jedziemy itp.W Estonii i na Łotwie ludzie są bardzo zamknięci, tam nikt nie zagadywał a nawet nie odpowiadał "dzień dobry".
W drodze do Kłapejdy przejeżdżaliśmy przez urokliwe miasto Pałąga, Ścieżka rowerowa ciągnęła się wzdłuż wybrzeża, Na plażę prowadziły co kilka metrów drewniane kładki. Oczywiście nie omieszkaliśmy skorzystać z uroków plaży i zrobiliśmy sobie tam kilkuminutową przerwę.
W Kłapejdzie zatrzymaliśmy się w przytulnym hoteliku Klaipeda Home. Po rozpakowaniu przeszliśmy się do portu. Port bardzo nam się podobał, wzdłuż rzeki stało kilka klimatycznych hotelików i restauracji.
MIERZEJA KUROŃSKA - 120km.
Rano wyruszyliśmy na przeprawę promową. Jakie było nasze zdziwienie gdy okazało się że prom nie odpływa w tym dniu z tego samego miejsca co dzień wcześniej. Miła Litwinka wskazała nam miejsce odprawy promowej i wydawało nam się że się dogadaliśmy. Udaliśmy się na drugą stronę rzeki. Dopiero gdy zobaczyliśmy że prom dobija z drugiej strony, szybko wróciliśmy na właściwy brzeg. Przepłynięcie na drugą stronę trwało chwilę. Na Mierzei Kurońskiej ścieżki rowerowe prowadziły nas w kierunku miejscowości Nida. Część trasy pokonaliśmy wzdłuż wybrzeża, a następnie zjechaliśmy na stronę zatoki. Cała trasa była bardzo malownicza, najładniejsza w porównaniu do wcześniej przejechanych odcinków. Po drodze odwiedziliśmy naglių gamtinio rezervato krastovaizdis. Zatrzymując się na punkcie widokowym widać zatokę i morze.
Dojechaliśmy do Nidy i okazało się że nie kursuje żaden statek, który mógłby nas przetransportować na drugą stronę. Planowaliśmy do Suwałk dojechać wzdłuż Rosyjskiej granicy. Niestety dość mocno wiało i na morzu nie było widać żadnych statków i łódek. Liczyliśmy na to że uda nam się dogadać z jakimś rybakiem. Nic z tego nie wyszło i musieliśmy wracać do Kłajpedy. Wyruszyliśmy w drogę powrotną i uświadomiliśmy sobie że ostatni prom odpływa o 21:30. Gdyby nie silny wiatr który nas spowalniał byłby to mój najszybszy przejazd 50km. Na przeprawę promową zdążyliśmy w ostatniej chwili ale do końca też nie wiedzieliśmy czy uda nam się przedostać na drugą stronę bo okazało się że dojechaliśmy do innej przeprawy niż tej z której startowaliśmy. Na szczęście nas zabrali. Byłam tak zmęczona, że nawet nie zauważyliśmy że dopłynęliśmy do brzegu. Opuściliśmy prom jako ostatni, była godzina 22:00 i okazało się że do noclegu mamy ponad 10km. Musieliśmy przejechać całe miasto, jechaliśmy po ciemku, pobłądziliśmy na wiaduktach i na miejsce dojechaliśmy o 23:00. Okazało się że drzwi są pozamykane. Nie było dzwonka i mieliśmy ogromny problem aby dostać się do środka. Udało nam się dodzwonić do właściciela, obudziliśmy gości i po wielu trudach dostaliśmy się do zarezerwowanego pokoju.
Rano gdy się obudziliśmy na dworze było 5cm. śniegu i cały czas padało. Po ekstremalnej jeździe dnia wcześniejszego (pod wiatr, bez przystanków, w szybkim tempie i po ciemku) dopadł mnie kryzys. Poddałam się. Sprawdziliśmy rozkład jazdy autobusów kursujących do Polski. Spakowaliśmy się do autokaru i wyruszyliśmy w stronę dworca autobusowego. Z nieba padały ogromne płatki śniegu. W głowie moje myśli się przeplatały. Z jednej strony żal że cel nie zostanie osiągnięty, z drugiej że mam już dosyć i miło będzie być już w domu. Jadąc wśród padającego śniegu uświadomiłam sobie że pomimo że pada śnieg to odczuwalna temperatura jest do zniesienia. Popatrzyliśmy z Tomkiem tylko na siebie i wiedzieliśmy co dalej robimy - Jedziemy z godnie z planem - następny cel to Wilkiszki.
KŁAPEJDA - WILKISZKI - 113km.
Pogoda była w kratkę, przeplatało się słońce z deszczem, gradem i śniegiem. Podczas wyprawy był to jeden z najzimniejszym dni. Nie wiedziałam czy Tomek żartował czy nie gdy mówił "dobrze że pada śnieg, przynajmniej nas nie zmoczy."
Trasa w tym dniu w ogóle mi się nie podobała.Zapamiętałam tylko rozkopane drogi, brak widoków i pogody. Natomiast teraz jak oglądam zdjęcia to myślę że kryzys trzymał mnie cały dzień i po prostu chyba nic by mnie nie cieszyło w tym dniu. Najbardziej ucieszyłam się naszym noclegiem, piękne gospodarstwo ze stawem, wśród lasu. Całość urządzona bardzo klimatycznie a rano gospodarz przygotował pyszne śniadanie i najlepszą na świecie kawę.
WILKISZKI -WYŁKOWYSZKI -124km
Przed ostatni dzień wyprawy postanowiliśmy zrobić więcej kilometrów aby nie zostawiać na ostatni dzień kolejnej setki. Mieliśmy też w tym dniu problem ze znalezieniem ostatniego noclegu. W miejscowości Wyłkowyszki znajdował się tylko jeden hotel, nie należący do najtańszych ale niestety nie mieliśmy wyboru.
Pogoda była znośna tzn. świeciło słoneczko, dopiero wieczorem gdy byliśmy kilka kilometrów przed planowanym noclegiem zaczął padać śnieg. No ale to zawsze lepsze niż deszcz...
Na tym odcinku trasy mijaliśmy wiele parkingów leśnych, których nie było widać gdy jechaliśmy wybrzeżem.
WYŁKOWYSZKI -SUWAŁKI - 95km
Nastał ten dzień, ostatni z 9 na 2 kółkach.Cieszyłam się że dotrwałam ale nie myślałam że będzie on najcięższy ze wszystkich dni. Moje "cztery litery" miały już serdecznie dość i bardzo mocno protestowały przemierzając kolejne kilometry.
Postanowiliśmy jechać asfaltem pomimo że pokazywało nam więcej 10 km niż drogą rowerową (szutrową), Po przejechaniu 20km byliśmy zmuszeni zjechać na szutrówki, liczba mijających nas tirów i brak pobocza nie zachęcał do dalszej jazdy. I tak, zamiast 75 km zrobiliśmy 95km. Trasa widokowo bardzo ładna, zmieniające się krajobrazy i teren górzysty przypominał nam widoki jakie znamy na co dzień.
Dotarliśmy do Suwałk na dworzec PKP w samą porę przed odjazdem naszego pociągu. Dwie przesiadki i rano o 9:00 byliśmy już w Wałbrzychu.
Podsumowując całą wyprawę:
- 13 dni urlopu
- w tym 4 dni zwiedzania Estonii
- 9 dni jazdy rowerem od Rygi do Suwałk
- Przejechanych łącznie 980km
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz